wtorek, 14 maja 2019

Update - (prawie) weganizm, czyli jak uratować żołądek przed właną głupotą.

Witam.


Dziś (khy khy po trzech miesiącach khy khy khy) apdejt. (Należy się Wam w sumie po takiej ilości czasu...) Poopowiadam o papu. Papu z roślinek. Bo z papu od zwierzątek (poza jednym okrągłym wyjątkiem) niestety nie jest najlepsze dla mojego organizmu. 
Zaczynamy  



Jak wiecie, lub nie wiecie - w każdym razie już będziecie wiedzieć - całe życie byłam okropnym mlekożercą. Nie tyle co mięsożercą, a mlekożercą. Większość mojej diety stanowiły jogurty, kefiry, maślanki, sery tupu mozzarella czy inne twarożki (o ironio, zwykłe mleko z butelki wywołuje u mnie odruch wymiotny, dodawałam je tylko do kawy i herbaty). No i cóż. Od jakichś dwóch lat miałam delikatne problemy z bólami brzucha, które notorycznie pojawiały się po... no właśnie, bardzo różnych posiłkach. Najgorszy jaki pamiętam był zdecydowanie po jogurcie high protein. Ale ogółem, było to na tyle do przeżycia, że od 2016 czy 17 olewałam to z pasją. Aż do mniej więcej kwietnia tego roku. 
W kwietniu zaczęło być hardo. Bóle się okropnie nasiliły i występowały jak w zegarku, o 19:30 każdego dnia, mijały również zawsze o tej samej porze - 21:40, prawie co do minuty. Z początku sądziłam, że chodzi o zmianę leków hormonalnych z jedno- na dwuskładnikowe - brałam je o 21:25, w ulotce napisano, że częstym efektem ubocznym są bóle brzucha. No to poszłam do lekarza. Zmieniłam tabletki na te stare, przy których efekty uboczne były zdecydowanie mniej irytujące (tylko czasem zmęczenie wieczorem). Poczekałam tydzień. Dwa. Miesiąc. I nadal to samo. Mama powiedziała, żebym zapisała się na USG. Tak też zrobiłam. Pani doktor stwierdziła, że nie mam żadnych patologii, wszystko oki. Dodała też, że może być to nabyta nietolerancja na jakiś składnik papu, który często pojawia się w mojej diecie - uznała, że najpewniej jest to białko zwierzęce lub laktoza.
Tego samego dnia zrobiłam sobie eksperyment - nie jadłam nic poza warzywami, owocami, ryżem, soją i rzeczami typu powidła ze śliwek. I ból był zdecydowanie mniej silny. Objawienie.
Następnego dnia zjadłam jajko. Po jajku nic mi nie było. Do diety włączyłam więc też jajka. Mięsem się najzwyczajniej przejadłam - wcześniej było na obiad prawie codziennie - odstawiłam je z własnej woli.

I jest lepiej. 

Nadal muszę brać No-Spę, chociaż rzadziej i w mniejszych ilościach. A nowa dieta? Najpierw jej nienawidziłam, ale po zgubieniu czterech cm w talii bardzo się z nią zaprzyjaźniłam. Plus odkryłam jogurty kokosowe, waniliowe mleko sojowe (które, o ironio, ma mniej cukru niż zwykły jogurt naturalny) i kasztanowe ciasteczka ze sklepu z koreańskim żarełkiem. Jestem szczęśliwym nietoperzem. Nie planuję powrotu do "zwykłej" diety, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Weganką zdecydowanie się nie określę - nadal wpieprzam nieszczęsne jajka, miód i nic w świecie nie odciągnie mnie od kupowania jedwabnych szalików, wełnianych swetrów czy skórzanych butów (wykorzystywanie tych materiałów jest zdecydowanie lepsze dla środowiska niż produkowanie cholernego PLASTIKU do wyrobu eko-skóry czy akrylu + plastikowe buty mnie po prostu odparzają, sztuczne swetry nie grzeją itd.). 



To tyle na dziś. Mam nadzieję, że nikt nie jest na mnie zły przez miłość do butów Wojasa. (A jak ktoś jest, to już nie mój kłopot.) Dziękuję za przeczytanie dietetycznych wypocin. Do następnego razu!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lista zespołów, które lubię.

 Witam :)   (Jeśli ktoś to czyta w przyszłości i gify w stylu lat 2000 już nie są cool - gif jest satyryczny)   Chciałam zamieścić tu listę ...