środa, 17 lipca 2019

Najlepszy koncert w życiu i retro namiot, czyli Caste Party 2019!

Witam bardzo entuzjastycznie!



O szatanku, co za festiwal. Od razu mówię: nie wiem, czy słowa wyrażą to, w jaką euforię wprawiło mnie tegoroczne Castle Party. Nie myślałam, że czło… wampir jest w stanie się tak czuć. Postaram się nie wstawić miliona rozmazanych zdjęć z koncertów, but the temptation is real.


11 lipca 2019 - czwartek 

Około 12:00 spod mojej kamienicy ruszyła zapakowana gothami taksówa. (Mój tato jest taksówkarzem i to największy samochód z dostępnych.) Droga poszła gładko, może poza objazdem przed Bolkowem, jakiś remont. Po przyjeździe ja i Zuzia przez godzinę rozkładałyśmy nasz retro namiot, na szczęście jakieś metaluszki po 40-tce nam pomogły. Moim zadaniem było tylko trzymanie drinka. 


Po rozłożeniu Zuzia zdychała z gorąca, więc na chwilę wskoczyła do basenu, ja i Batto czekałyśmy na nią w cieniu pod drzewami. Przy okazji zrobiłam sobie fotkę z dziewczyną w cosplayu Aloisa z "Kuroshitsuji".


Potem poszyłyśmy na zamek, niestety na basztę nie zdążyłyśmy. Z koncertów byłyśmy tylko na kawałku Soror Dolorosa, niestety nagłośnienie było tak złe, że nie posiedziałyśmy tam za długo.

12 lipca - piątek 

Aka moje urodziny. W końcu coś zaczęło się dziać. Wstałyśmy rano, dzień wcześniej poszłyśmy spać około północy. Dojechała do na Karena. Na zamek poszłyśmy jak tylko się otworzył, od razu wydałam kasę na błyskotki :,) Wisiorek na który czaiłam się od zeszłego roku.


Potem siedziałyśmy na koncertach, cały czas na zamku. Największe wrażenie zrobili na mnie Aeon Sable, Merciful Nuns i Deathstars (te dwa ostatnie były bardzo do przewidzenia). Niestety wokaliście Gwiazdek nie stykał mikrofon :((( Ale to wina tylko i wyłącznie organizatorów, sam zespół spisał się świetnie.

Jeszcze coś o czym warto wspomnieć - koncert Dawn of Ashes. Możecie mnie za to zjeść w komentarzach, ale zrobili sobie straszną wiochę. Nie jest to zespół najwyższych lotów, choć nie powiem, to co mieli zrobić zrobili nie najgorzej. ALE. Zawsze musi byś ale. Gdy pan Kristof Bathory, wokalista, powiedział "chyba nie czekacie na Deathstars?" to krew mnie zalała. BOI. W porównaniu do Gwiazdek prawie nie istniejecie, czy tego chcecie czy nie. Trochę Wam brakuje do ośmiu milionów wyświetleń pod teledyskami. (Tak z 7,5 miliona w najlepszym wypadku.) Potem pan Bathory dobił mnie przemową w stylu "wszyscy cierpimy, mamy kruche serdusia". BOI. To nie jest zlot 14-letnich emosków. Może i zrobili swoje, fani w tłumie byli przeszczęśliwi, ale no, nie ukrywam, że gdyby nie trzymanie się barierki, to padłabym przez poziom żenówy odwalanej pomiędzy piosenkami.
 
 

Hellroth

Aeon Sable

Merciful Nuns

Deathstars

Najlepsze urodziny w życiu? Bardzo możliwe. Dziękuję Wam, kochane szwedzkie grajki <3

13 lipca - sobota 

Do dobrej 13:30 zapijałyśmy się herbatą na polu namiotowym (Zuzia wzięła czajnik). Z Zuzią bardzo zgadzałyśmy się w kwestii świetnego występu Deathstars. Na mojej liście ulubieńców znaleźli się jeszcze Merciful Nuns, Whispers in the Shadows i Aeon Sable, Beacie z tego co zrozumiałam podobali się Dawn of Ashes i Merciful Nuns. (Zakonnice dały czadu, naprawdę <3)

Po rozmowach ubrałyśmy się i porobiłyśmy fotki, potem wyprawa po pana Pawła i na zamek.




 Lało okropnie, po jakimś czasie siedzenia pod parasolami ja i Batto spieprzyłyśmy do Arkad, żeby się ogrzać. 

Koncertowanie zaczęłyśmy na szczęście w lepszych warunkach pogodowych, choć za długo to nie trwało - pogańsko-folkowe śpiewy Żywiołaka obudziły bogów deszczu. Na szczęście jestem leniwa i pod scenę podchodzę tylko w trakcie najważniejszych dla mnie koncertów - siedziałam pod drewnianym daszkiem :))) Potem The Devil & The Universe na małej scenie, ale zawiedli mnie. Niestety, bo oczekiwałam wiele.

Najbardziej czekałam na koncert Lord of the Lost. Gdy zaczęli grać siedziałam na swoim wygrzanym miejscu pod dachem, ale nie potrwało to długo, pod scenę pofatygowałam się od razu gdy zaczęli grać "Loreley" - jedną z moich ulubionych piosenek evur. (Gość ma parę w płucach, damn.) Z początku stałam w drugim rzędzie, na szczęście ktoś usunął się spod barierki i udało mi się wepchać. Machałam głową tak, że do teraz boli mnie kark. Euforia. Ale to jeszcze nic. W pewnym momencie Chris zszedł ze sceny. Najpierw na głośnik. Z głośnika na ziemię. Wszyscy zaczęli się wydzierać. Podszedł do barierek. I MNIE PRZYTULIŁ. Mnie i babkę obok mnie. Nie pamiętam z tego prawie nic, za dużo emocji. Tylko uczucie jego kurtki pod dłonią. (Powiem Wam, że jakość materiału 10/10.) Po fakcie się popłakałam, potem przestałam, potem znowu się popłakałam. Aha, po przytulasku jeszcze dotknęłam jego dłoni. (O szatanku, wychodzi ze mnie straszny fangirl. Nie żebym nim nie była.) Gdy koncert się skończył, poleciałyśmy po merch. Co prawda tylko przypinka, bo jestem biednym studentem, ale będę ją nosić wiernie. (Nawet ją przyszyłam, żeby broń boziu nie zgubić.)


   

Czy był to najlepszy koncert życia? TAK. Czy w porównaniu z Lordami koncert Nightwish z zeszłego listopada się chowa? TAK. Czy stalkuję profil Chrisa na Instagramie? ZDECYDOWANIE TAK. (Chociaż to ostatnie to nie aż taka znowu nowość). Marynarki, która służyła mi za warstwę wierzchnią, już nigdy nie wypiorę. 
(Swoją drogą jutro spotykamy się z Zuzu na robienie koszulek własnoręcznie.)

Gdy tylko wyszłyśmy z zamku napotkałyśmy Hrabinę i Morę, z którymi spędziłyśmy genialne pół godziny. Rozmowa toczyła się pod hasłami "wege opcja nie jest opcją, po prostu bądźcie wstrzemięźliwi" oraz "WYBIERZ ŻYCIE, NIE NARKOTYKI!" (oba cytaty od Hrabiny).


Do namiotu wróciłyśmy niesamowicie rozemocjonowane, z bolącymi szyjami i nogami, ale szczęśliwe. Nie zostałyśmy na Atari Teenage Riot, kompletnie nie nasz gust. Zresztą z tego, co widziałam na grupie facebookowej, wiele osób wyszło z ich koncertu, by później nazwać ich muzykę "trzeszczeniem starych syntezatorów". Pan Paweł był i żałował.

Lordów chcemy zobaczyć w styczniu w Krakowie. Mam szczerą nadzieję, że wypali.

14 lipca - niedziela 

Dzień zaczęłyśmy od stwierdzenia "ok, po Lordach nie będzie już lepiej, dziś aftery na pożegnanie". Z rana poszłyśmy na papu, potem do parku na mały zlocik widzów youtuberki Woman in Corset. Bardzo miła babka. Posiedziałyśmy tam z 20 minut po czym wróciłyśmy na pole namiotowe na herbatę.


   


(W porównaniu z Kają kompletnie nie przykładamy się do swoich looków :,)))) )

Po herbatce i zawaleniu mnie witaminą C (otóż widzicie, zawiało mnie na amen) poszłyśmy na koncerty. Niestety występ Dark Side Eons przerwał silny deszcz, zerwały się jakieś kable i materiał robiący za tył sceny zaczął luźno powiewać. Wszyscy wcisnęli się pod daszek - moje wygrzane miejsce przestało być takie wygodne :,) Deszcz zmienił się w gradobicie. Wszyscy zaczęli śpiewać "Yellow Submarine". Ulewa przeszła po jakiejś godzinie. Hrabina zmartwiła się sytuacją, ale szczęście się do niej uśmiechnęło i spotkała muzyków z DSE pod zamkiem.

Małą scenę odwiedziłyśmy by obejrzeć występy Trakktora i Ash Code. Oba zespoły wypadły bardzo dobrze, choć tak jak sądziłyśmy, przy występie Chrisa i jego kolegów wszystko wypadało blado - nie zmienia to faktu, że podeszłam sobie pod scenę i trochę się pobujałam. 

Potem niestety było tylko gorzej. Eivør. Oj Eivør. Niby ma babka głos. Niby umie. Ale nie jest to muzyka na późny wieczór. Po prostu zaczęłam usypiać. Dosłownie. W dodatku było mi okropnie zimno (dziewczynom zresztą też). Na jej bis zareagowałyśmy śpiącym "niEEEEeeeeEEeeee". Potem występ zaczął Sólstafir, na którym niestety nie zostałyśmy, bo zaczęłyśmy kompletnie zamarzać. Pan Paweł mówił, że zagrali bardzo fajnie. Dobrze dla nich, ale żadna siła nie zmusiłaby nas wtedy do zostania pod sceną.

15 lipca - poniedziałek 

Ledwo wstałyśmy. Zjadłyśmy jakieś gówniane śniadanie i zaczęłyśmy składać namioty. Nie ukrywam, że złożenie naszego pięciometrowego komunistycznego potwora zajęło trochę czasu. Do Wrocławia jechałyśmy w piżamkach. Zastałam nowego domownika:


Teoretycznie ma na imię Kociołek, ale mówię na niego Demon Hierophant.


To tyle. Życzcie mi powodzenia w rysowaniu minimum trzech portretów Chrisa Harmsa.


Do następnego posta!

piątek, 5 lipca 2019

Wąpierz vs lumpy i targi.

Witam.


Dziś powiedzmy, że haul. Haul z moimi ulubionymi rzeczami kupionymi za grosze. Jestem okropną lumpiarą, więc kilka ubranek się znajdzie. Nie są to moje wszystkie ciuszki z second-handu, wybrałam te najciekawsze.


Pasek na talię ❖





Lump Margo na rynku wrocławskim, 10 zł. Nie ma co opowiadać, elastyczny pasek z cmentarną różą i falbankami.

❖ Firanka mroku 


Vinted, 30 zł. Kimono zrobione z szyfonu z kwiatowym haftem na rękawach, oryginalnie z Pull&Bear.

❖ Koszula z haftem 


Margo na wrocławskim rynku znowu, dział dziecięcy, 3,50 zł. Piękna naturalna koronka, haft, bawełna. Nie wiem, czy to aby nie jakaś szata do kościoła, dunno. Jest śliczna tak czy inaczej.

❖ T-shirt z koronką 



Lumpeks przy placu targowym w Krotoszynie, 3 zł. Z zeszłorocznej kolekcji H&M. Jakoś nie podobał mi się w sklepie rok temu, ale zdecydowałam się kupić po taniości i go kocham.

❖ T-shirt z wiązaniem gorsetowym 
Jakiś losowy lump w Krotoszynie, 7 zł.


Przepraszam za to pierwsze zdjęcie ;-; Nie wiem, czy jest efektowny, czy kiczowaty, ale i tak będę w nim chodzić :,)

❖ Największa zdobycz życia, KOŻUSZEK. ❖ 




Lumpeks w domu towarowym w Krotoszynie, 40 zł. Kożuch z prawdziwej skóry. Niemiecka robota. Za 40 zł. Jestem nim zachwycona. Nie zmarznę, jest stylowy, normalnie S klasa. Jest ciepły, ciężki i solidny. Zero wad. Gdybym chciała taki kożuch z normalnego sklepu, cyk, minus przynajmniej 1500 zł na koncie. Przypomina mi trochę killstarowy kożuch "Die Anna" *link do zdechłej Anki*, ale nie jest z gównianego materiału. I według mnie ma O WIELE więcej klasy, zdechła Anka to trochę taki zbuntowany kindergoth :,)

❖ Sukienka w róże ❖ 



Targ w Krotoszynie... 50 zł. Wiem, sporawo, ale sukienka naprawdę mi się podoba, lubię czarne fatałaszki z różowymi kwiatami. Zrobiona z bawełny. I sprzedawca opuścił pinć złotych. Btw jest trochę za duża, więc noszę ją z paskiem lub gorsetem.

❖ Sweterek z falbankami ❖ 





Sklep z antykami którego nie mogę znaleźć od zeszłego lata, Krotoszyn, 12 zł. 
Oryginalna marka to Riccovero, ich swetry chodzą po bodajże 500-2000 zł.
Jest wykonany z wełny merynosów, szyfonu, guziki są z pereł.


❖ Srebrna bransoletka z malowaną porcelaną ❖ 


Jarmark świętojański we Wrocławiu, 50 zł. Ręcznie malowana rosyjska porcelana. Odłączyłam jeden segment, ponieważ jak każda bransoletka, była mi za duża. I teraz mam wisiorek.



To tyle na dziś. Może kogoś zainspirowałam do chodzenia po second-handach czy scrollowania vinted. Dziękuję za przeczytanie!


Do następnego posta!


Lista zespołów, które lubię.

 Witam :)   (Jeśli ktoś to czyta w przyszłości i gify w stylu lat 2000 już nie są cool - gif jest satyryczny)   Chciałam zamieścić tu listę ...