Hej!
Jak pewnie większość już zauważyła, na tym oto blogu czasem pojawiają się posty-update'y. Dziś czas na jeden z nich. Opowiem co nieco o moim wyjeździe na Podlasie i Litwę.
Pierwszy dzień - pisienciokilometrowa wycieczka rowerowa do Augustowa. "O kurde, było zostać we Wrocławiu". Byłam zła, spocona i zła. Zła podwójnie. W sumie spisałam wtedy całą podróż na straty. Choć sam Augustów jest całkiem ładny. Zatrzymaliśmy się przy jakimś białym kościele - akurat był blisko knajpy, w której jedliśmy obiad.
Kolejne dni były już lepsze. Z tym, że nie pamiętam nazw niektórych miejscowości. Więc macie fotki.
Na powyższych zdjęciach mamy sanktuarium w Sejnach - poza zbyt kolorowym frontem kościoła, zdecydowanie jeden z ładniejszych, jakie widziałam. Choć Krzeszowa chyba nie bije. Nah, nie bije.
A tu płynęliśmy łodzią do Doliny Rospudy.
To również Sejny, klasztor Dominikanów.
(*Dominikanów, muszę to zmienić)
Najważniejszą wycieczką była ta do Wilna. Odwiedziliśmy między innymi Kaplicę Ostrobramską, kilka kościołów, synagog, i trag. Nie zapominajmy o targu.
(miałam wtedy naprawdę dużo warstw filtra na twarzy)
Powiem tak - bardzo ładne miasto, przedziwny język i zabytki ze starymi tablicami po polsku. Wróciłabym. Jedynym minusem chodzenia po Wilnie była temperatura - ponad 30 stopni. Myślałam, że zdechnę. Na szczęście w okolicach 15:00 - wtedy jest najgoręcej - usiadłyśmy z mamą w restauracji pod daszkiem, a tato poszedł po coś do samochodu. Potem oczywiście wrócił i też był głodny, więc słońce zdążyło przestać grzać, zanim poprosiliśmy o rachunek.
Następny post będzie oprowadzeniem po Cmentarzu Żydowskim, tym starym, o którym się tu wielokrotnie rozpisywałam. No chyba, że będzie zamknięty, bo dziś jakieś święto.
Do następnego razu!